Na ten wyjazd czekaliśmy ponad 3 lata. Ostatnio odwiedziliśmy Azory w lipcu 2013 roku i jakoś tak się nie składało żeby tam wrócić. Co jakiś czas śnił mi się tylko nieskończony błękit Oceanu Atlantyckiego, fruwające wokół mnie stada mant, skaczące radośnie wokół łodzi delfiny i coraz bardziej domagało się realizacji, nie zrealizowane do tej pory marzenie zobaczenia wieloryba.
Pod koniec 2015 roku decyzja zapadła wracamy! Wracamy na te piękne zielone, pełne hortensji wyspy. Nalofoty.pl wraca na Azory w sierpniu 2016!
Azory należą do Portugalii choć od jej wybrzeży są oddalone o jakieś 2000 km, są to wyspy pochodzenia wulkanicznego leżące w regionie krzyżowania się trzech płyt tektonicznych: euroazjatyckiej, afrykańskiej i północnoamerykańskiej. Nic więc dziwnego, że na każdej wyspie znajduje się jeden lub kilka wulkanicznych kraterów, w tym najwyższy szczyt Portugalii wulkan Pico 2351 m n.p.m. Te piękne wyspy wypiętrzały z się powoli z dna Oceanu Atlantyckiego w trzeciorzędzie na skutek erupcji podwodnych wulkanów. Z czasem powstał cały archipelag składający się z 9 wysp podzielonych obecnie na trzy grupy: grupa wschodnia, obejmuje wyspy Santa Maria i São Miguel, grupa centralna obejmuje wyspy Faial, Graciosa, Pico, São Jorge i Terceira i grupa zachodnia obejmuje wyspy Corvo i Flores (najbardziej na zachód wysunięta część Europy). Wyspy rozrzucone są na Oceanie na długości ponad 600 km. Ostatnia erupcja wulkanu miała tu miejsce w 1957 roku i za jej sprawą Portugalii i wyspie Faial przybyło ok 1,5 km2 lądu. Azory nadal są aktywne sejsmicznie i jak twierdzą mieszkańcy nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.
Klimat na Azorach jest umiarkowany, nie ma koszmarnych upałów, często pojawiają się mgły i opady oraz wieją niesamowicie silne wiatry, temperatura w ciągu dnia może zmieniając się diametralnie – wszystko to za sprawą Wyżu Azorskiego. Sezon turystyczny niby trwa tu cały rok, jednak dla nas nurków najlepszym okresem jest czas od końca czerwca do maksymalnie połowy września. Potem wiejące wiatry uniemożliwiają zwykle swobodne wypłynięcia w morze a mgły lądowanie samolotów.
Azory są bardzo słabo zurbanizowane, więc nie znajdziemy tu tłumów turystów oraz koszmarnych hotelowych blokowisk – w tym między innymi tkwi ich urok. Życie toczy się tu wolno i leniwie, nikomu nigdzie się nie spieszy, ludzie przechadzają się po ulicach z uśmiechami na twarzach, samochody z życzliwością ustępują pierwszeństwa pieszym. Nie bez kozery należą one do Wysp Szczęśliwych czyli Makaronezji. Krajobraz zdominowały tu stożki wulkaniczne, w których wnętrzu ukryte są często cudowne jeziora, wszechobecna zieleń, poprzecinana różowo-fioletowo-niebieskimi hortensjami, koi nawet najbardziej zszargane nerwy. Wpadające ostro do oceanu klify i plaże z czarnym wulkanicznym pisakiem dodają im trochę mrocznego charakteru. Wyspy te w 2014-2015 roku otrzymały od European Coastal & Marine Union (EUCC), organizacji zajmująca się ochroną przyrody, mórz i wybrzeży w Europie oraz dbałością o zrównoważony rozwój środowiska, nagrodę Platinum Quality Coast Award i tytuł „najbardziej zielonych wysp na świecie”.
Niegdyś wyspy wielorybnicze - wokół nich można spotkać całą gamę gatunków tych niesamowitych zwierząt w tym płetwale błękitne, finwale i przede wszystkim kaszaloty. Kiedyś wielorybnictwo stanowiło główny dochód mieszkańców, z czasem wprowadzenia olei syntetycznych wielorybnictwo zaczęło zamierać, a w 1984 wprowadzono zakaz polowań na wieloryby i tym samy Azory stały się chyba najlepszym miejscem na świecie na obserwację tych cudownych stworzeń. Dawne miejsca obserwacji wielorybów vigias, z których wystrzeliwano w niebo czerwoną racę kiedy w okolicy pojawiły się wieloryby, teraz służą do wypatrywania ich na potrzeby turystyczne, racę zastąpiły telefony komórkowe, harpuny i sieci wyparte zostały przez ostre jak brzytwa obiektywy aparatów fotograficznych. Bezkrwawe łowy na wieloryby odbywają się tu prawie każdego dnia w sezonie letnim i upolować można naprawdę niesamowite zdjęcia oraz niezapomniane wrażenia, które pozostają z nami na zawsze. Azory słyną tez z przepysznych serów, wspaniałej wołowiny, najlepszego tuńczyka z grilla, bardzo smacznych win i cudownie słodkich ananasów. Dla nas nurków to także miejsce gdzie można wykonać naprawdę wspaniałe nurkowania. Wyspy te to także pierwszy bezpieczny port na trasie pomiędzy Europą a Ameryka, zawitał tu kiedyś nawet słynny Krzysztof Kolumb.
Celem naszej wyprawy jest Horta – stolica wyspy Faial. To tu mieszkamy, tuż przy słynnym porcie jachtowych i codziennie idąc do bazy nurkowej nasze oczy cieszy widok wulkanu Pico, który zaskakuje swoimi obliczami – Pico w czapeczce, w bałwankach, pod kołderką, posępny … można by tak wymieniać w nieskończoność, bo jego obraz jest tak zmienny jak pogoda na Azorach. Tuż przy bazie znajduje się tez słynna Peter Cafe Sport – tawerna, którą zna chyba każdy żeglarz, działająca nieprzerwanie od 98 lat. Wnętrze pełne jest żeglarskich proporców, znajduje się tu też Museo de Scrimshow – czyli rysunków wykonanych rylcem na kościach zwierząt – na Azorach były to głównie kości wielorybów. To tu pomiędzy nurkowaniami podjadamy miejscowe smakołyki, wypijając litry przepysznego soku wyciskanego z pomarańczy.
Każdego dnia spacerujemy uliczkami tego spokojnego nadmorskiego miasteczka, i poznajemy jego kolejne tajemnice - odwiedzamy miedzy innymi wulkaniczną plażę w Porto Prim, wspaniałą rybną restaurację Atletico – gdzie na lodzie, jeszcze surowa, czeka na wskazanie palcem nasza kolacja, słuchamy wieczornego koncertu miejscowej orkiestry dętej – w programie muzyka filmowa, zajadamy się przepysznymi lodami, oczywiście ręcznie robionymi, w miejscowej lodziarni. Odwiedzamy też port jachtowy pełen malowideł pozostawionych przez odwiedzające go załogi żeglarskie – szukamy naszych polskich akcentów, jednak główną część dnia zajmuje nam oczywiście nurkowanie.
Miejsca nurkowe zlokalizowane są blisko bazy max 20 min płynięcia łodzią. Nurkowania są tu pełne życia – grupery, barakudy, mureny, kraby, krewerki, trigerfish’e, płaszczki, orlenie, stada sardynek - całe mnóstwo cudów o niesamowicie żywych kolorach w skali makro i mikro a wszystko to na tle niesamowicie błękitnej wody. Do tego klifowe wybrzeże pełne grot i szczelin. Przecudowna jaskinia krewetek, w której ściany po prostu całe się ruszają i gdyby to nie był rezerwat przyrody, aż by się chciało je zapakować do kieszeni na wieczornego grilla. Jednak dla mnie najbardziej ekscytującym nurkowaniem jakie w 2013 roku wykonałam na Azorach i było nurkowanie na Princess Alice Bank.
Princess Alice Bank to podwodna góra oddalona ok 45 mil morskich (ok 80 km) od wybrzeży wyspy Faial, która wyrasta z głębin ok 1500 m i kończy się na ok 35-40m pod powierzchnią wody. Ponieważ znajdujemy się na środku oceanu mogą tu wystąpić silne prądy, dlatego nurkowania odbywają się przy linie opustowej – niestety w tym roku właśnie takie prądy nas dopadły i lekko nie było.
Co szczególnego jest w Princess Alice Bank, że są to nurkowania na Azorach, których nie można opuścić? Zacznijmy od podróży - całodniowa wycieczka pontonem lub katamaranem na środek oceanu – podczas drogi towarzyszą nam stada ciekawskich delfinów radośnie wyskakujących z wody obok , przed i za łodzią. A po dopłynięciu na miejsce czekają nas dwa nurkowania z mantami i mobulami, które na Princess Alice Bank mają swoją "stację oczyszczającą". W większości miejsc na świecie spotykamy manty samotnie lub co najwyżej w małych stadach liczących 2-4 osobniki. Na Princess Alice Bank są to zwykle duże stada, które tańczą wokół nurków swój niesamowity balet. Takiego spektaklu nie obejrzy się nigdzie indziej, zwierzęta te z natury ciekawskie pływają wokół nas jak modelki na wybiegu. Piękne, majestatyczne jakby latały w przestworzach, a przy nich krążą małe trigerfish'e szczerząc swoje małe ząbki. Osobniki od dużych po mniejsze, całe mancie "rodziny" z poprzyczepianymi do grzbietu lub brzucha podnawkami unoszą się wokół nas jak statki kosmiczne. Cały ten piękny spektakl rozgrywa się w przejrzystej, błękitnej wodzie, in the middle of nowhere, a my nurkowie wisimy w toni maleńcy jak mróweczki.
W tym roku niestety ocean nie był łaskawy, silny wiatr i prąd dość mocno pokrzyżowały nam plany, manty też nie miały ochoty aż tak ładnie pozować. Cóż to nie akwarium gdzie można oglądać za szybką każdą rybkę w dowolnym czasie – to niesamowity żywioł wody i prawdziwe wolne zwierzęta.
Łaskawe dla odmiany były w tym roku rekiny, z którymi nie udało nam się spotkać w 2013 roku. Tym razem 3 h oczekiwania na łodzi opłaciły się. Nurkowanie z żarłaczem błękitnym to coś na co czekałam i jednocześnie trochę się obawiałam. Nie ma klatki, jesteśmy tylko my, on i wielki błękit. Rekin pływa wokół nas początkowo zachowując dystans, towarzyszą mu przynawki – ryby piloty, radośnie krążące wokół. Widzę z bliska jego ostry uśmiech, widzę jak ociera się linę przymykając swoje oko, podpływa do naszych płetw, uderza nosem w kamery i aparaty, robi się coraz bardziej śmiały i ciekawski, co jakiś czas przekąsza spadającą z łodzi sardynkę. To niesamowicie piękne zwierzę i im dłużej przebywam w jego otoczeniu tym mniej się go obawiam, on tak samo jak my jest nami zaciekawiony. Wyciągam nawet nieśmiało palec żeby go dotknąć. Pływa z nami ponad godzinę po czym tak samo nagle jak się pojawił, odpływa w błękit. Cóż Azory znowu odsłoniły swoje podwodne cudo przed nami. I tak jak wcześniej manty tak teraz ten niezwykły osobnik będzie mi się śnił po nocach.
Tegoroczne Azory pozwoliły mi też na realizację kolejnego marzenia – zobaczyć wieloryba. Rano po przybyciu do bazy Norberto oznajmia radośnie, że to dziś jest ten dzień. Wiatr się wzmaga a woda marszczy się złowrogo, na szczęście świeci słońce, jakiś turysta widząc jak pakujemy się na ponton twierdzi, że jesteśmy crazy. Ubrani w żółte przeciwdeszczowe kurtki i pomarańczowe kamizelki ratownicze ruszamy w drogę. Ponton mknie po coraz wyższych falach, woda chlapie nam po twarzach, ubraniach, wszystkim, kurtkami chronimy aparaty fotograficzne. Skaczemy na falach jak piłeczka pingpongowa, czasami wręcz lecimy, a każde uderzenie o wodę jest twarde jak o skały. Wyspa pomału zaczyna się oddalać, a na horyzoncie widać kolejne pontony, tak jak my poszukujące wielorybów. Nasz skiper z telefonem komórkowym przy uchu obiera kierunek inny niż wszystkie łodzie, nagle w oddali widać wielkie pufff, a potem coś leci ponad wodą w górę, po czym wpada w nią radośnie – to mały kaszalot bawi się u boku matki, nie zdążyliśmy nawet przygotować aparatów. Zwierzaki poszły pod wodę nie, będzie ich 45-55 minut (najlepsi wśród freediverów). Trzeba szukać następnych. Dobry skiper i doświadczona kadra na łodzi w osobie uśmiechniętej Rachel i już po chwili widzimy kolejne „pufnięcia” kaszalota. Podpływamy bliżej dwa osobniki płyną obok siebie, radośnie „pufając” co jakiś czas. Doświadczona osoba po ilości i częstotliwości takich wdechów i wydechów potrafi ocenić kiedy i na jak długo wieloryb zanurkuje. Nagle Rachel każde nam się przygotować, to już za chwile nastąpi ten moment, jeszcze jedno „pufniecie” i … o rany żeby to mogło trwać wiecznie, oba osobniki zanurzają synchronicznie, naszym oczom pomału ukazuje się ten niesamowity widok wielorybiego ogonka, co tam ogonka - DWÓCH wielorybich ogonków. Cieszymy się jak dzieci, cała łódź synchronicznie wydaje z siebie wielkie „ łał”, nie przeszkadza nam już nic, ani fale, ani mokre ubrania, po prostu jesteśmy szczęśliwi, chyba nie tylko ja zrealizowałam właśnie swoje marzenie! W drodze powrotnej spotykamy jeszcze Delfinki plamiste (Spotted Delphins) – podobne do butlonosów ale znacznie od nich mniejsze. To niezwykle radosne i ciekawe zwierzaki, uwielbiają pływać obok łodzi całymi stadami radośnie skacząc i obserwując, obserwujemy ich zabawy ponad godzinę, to już taka przysłowiowa kropka nad i w naszej wyprawie na wieloryby.
Na Azorach spędziliśmy 8 dni, podczas których odwiedziliśmy też wyspę Pico, niektórym nawet udało się wdrapać na zbocza wulkanu inni udali się natomiast do muzeum wina, gdzie znajduje się też jeden z najstarszych smokowców – ogromne piękne drzewo podobne nieco do juki charakterystyczne i endemiczne dla Makaronezji. Ostatniego dnia nasz gospodarz zapewnił nam też całodniowe zwiedzanie wyspy Faial. Widzieliśmy zniszczoną trzęsieniem ziemi latarnię morska, podróżowaliśmy drogami wzdłuż, których hortensje tworzą piękne żywopłoty, widzieliśmy pasącą się na pochyłych zboczach azorską wołowinę, dojechaliśmy i staliśmy na skraju wulkanu, jednak chmury zasłaniały nam jego krater, zakosztowaliśmy tradycyjnego miejscowego lunchu, posiedzieliśmy na wulkanicznej plaży, a na koniec odwiedziliśmy też niezwykłe muzeum, zbudowane pod ziemią na przylądku Capelinhos w miejscu gdzie w 1957 roku miała miejsce ostatnia na Azorach erupcja wulkanu. Przeżyliśmy też prawdziwą burzę piaskową, wywołaną przechodzącym właśnie nad Azorami huraganem.
Ósmego dnia nikomu nie chciało się wracać, dlatego zaraz po powrocie do Polski zarezerwowałam wyjazd na rok 2017. Tak, tak nalofoty.pl wraca na Azory już w sierpniu 2017 i już nie możemy się doczekać czym tym razem Azory nasz zaskoczą. Może snorkowanie z delfinam, może w końcu zajrzymy do wulkanu, może wdrapiemy się na sam szczyt Pico? Na pewno będzie coś czego jeszcze nie było. Zapraszamy, musicie to przeżyć i zobaczyć Azory na własne oczy razem z nami.
Agata Isajew „Gagatek” Zdjęcia z archiwum www.nalofoty.pl Adam Borkowski i Agata Isajew |
|
WARSZAWA-OCHOTA
wejście furtką od ul. Tarczyńskiej
Pola Vision Adam Borkowski
NIP: PL 118-082-76-28; Regon: 012333784;
Wpis do ewid.: 46132
nr rachunku (mBank)
10 1140 2004 0000 3502 3006 9194