Wracając z tegorocznej wyprawy z Lofotów ekipa nalofoty.pl, zatrzymała się na 4 dni tuż za Kołem Polarnym w okolicach miasta o dziwnej nazwie Mo i Rana. Dlaczego właśnie tam?
Otóż miejsce to jest pełne podziemnych skarbów – jaskiń tych suchych i tych najbardziej, dla nas nurków interesujących – zalanych, podwodnych rzek.
Najbardziej znaną podwodną jaskinią tego regionu jest Plura. W tym roku stała się wyjątkowo sławna poprzez film „Diving into the Unknown” opowiadający o niezwykłej akcji wydobycia ciał dwóch fińskich nurków, którzy zginęli w tej jaskini podczas eksploracji w grudniu 2014 roku, a których ciała zostały uwięzione na głębokości ponad 100m.
My odwiedziliśmy tą jaskinię po raz pierwszy w 2015 roku wracając z Lofotów, zatrzymaliśmy się wówczas tylko na jedno szybkie, w zasadzie cavernowe nurkowanie, które oczywiście pozostawiło w nas spory niedosyt, dlatego w tym roku zaplanowaliśmy już 4 dni postoju w tej okolicy.
Plura to ogromna, największa podwodna jaskinia w Norwegii. Płynąca przez góry rzeka w pewnym momencie znika w ogromnym zapadlisku pod ziemią zwanym Trollkjærka (Troll Church), aby pojawić się ponownie w Plurdalen, w stawie na terenie prywatnego gospodarstwa.
Eksploracja jaskini rozpoczęła się w latach dziewięćdziesiątych i trwa do dziś, a 33 tydzień roku organizowana jest tam nurkowa impreza Plurka.
Jaskinia stwarza możliwość nurkowania na każdym poziomie wyszkolenia. Nurkowie bez szkolenia jaskiniowego mogą cieszyć się w miarę płytkim ale niesamowicie malowniczym nurkowaniem w stawie przy wejściu do jaskini, pełnym pstrągów, a w słoneczny dzień z piękną grą światła. Jest też możliwość zrobienia nurkowania cvernowego na krótkim ale również ciekawym odcinku pomiędzy dwoma wejściami, oraz nurkowania cave – main line idzie drogą o długości ok 450m do suchej komory, najgłębszy punkt ma tu ok 34m. Za komorą zaczyna się już obszar, do technicznych nurkowań jaskiniowych, gdyż jaskinia opada tu dość szybko do głębokości 135m. Najlepsza widoczność w jaskini jest zimą ale w czerwcu też nie jest najgorzej – ok 10-12m
My nurkowaliśmy od strony stawu, gdzie wejście jest łatwe, są schody, stoły dla nurków, jest tablica informacyjna. Jaskinia dość szybko opada a zaraz za wejściem otwiera się dość szeroka komnata. Woda w jaskini jest zimna, w czerwcu ok 4oC, co niestety w moim przypadku, pomimo ciepłego ocieplacza znacznie skróciło czas pobytu pod wodą. Adam natomiast wyposażony o ogrzewanie wytrzymał dużo dłużej i jeszcze z Radkiem wykonał nurkowanie cavernowe oraz poganiał pstrągi w stawie. Jednak pomimo zimna warto było w tej jaskini zanurkować, płynąca woda niesamowicie rzeźbi skałę tworząc cudowne formacje, a zalegający na dnie piasek mieni się niczym posypany drobinkami złota.
Mieliśmy tam wrócić na kolejne nurkowanie ale…no właśnie…
W planach wyjazdu było odwiedzenie drugiej, mniej znanej, nigdzie w zasadzie nie opisanej jaskini Litjagi. Po zdjęciach i filmach znalezionych w sieci wiedzieliśmy, że wejście do niej jest w rzece, udało mi się też namierzyć przypuszczalną pozycje GPS. No i o północy (przypominam to Koło Polarne więc słońce świeci 24h/dobę) pojechaliśmy na poszukiwania. Po przybyciu na miejsce znaleźliśmy się na drodze prowadzącej do lasu, w okolicy rzeczywiście płynęła rzeka, ale szybki pierwszy rekonesans nie przyniósł rezultatów w postaci wejścia do jaskini. Adam z Radkiem już chcieli się poddać i wracać na piwko do domu jednak ja nie byłabym sobą gdybym odpuściła, więc postanowiłam, że pojedziemy jeszcze z drugiej strony. Panowie zostali przy samochodzie a ja przez gęstą, wysoka trawę ruszyłam w stronę rzeki na poszukiwania, no i opłaciło się przemoczyć całe buty! Bingo! Jest wejście, a w zasadzie dwa wejścia – od drugiej strony byliśmy całkiem blisko tego drugiego, zabrakło nam dosłownie paru metrów a byśmy na nie natrafili! Główne wejście rzeczywiście jest niepozorne, ot rzeka lekko się rozlewa, wokół małej wysepki, tworzy malutkie zakole. Do wysepki prowadzą dwie kładki a dokładnie bele drewniane. Drugie wejście jest jeszcze mniejsze, w zasadzie nikt by się po nich nie spodziewał tego, co zastaje się pod wodą. Na początku trzeba się trochę przeciskać między skałami żeby dostać się do jej wnętrza, które nie jest tak przestronne jak w Plurze. Jaskinia dla nurków z twimen czy więcej niż dwoma butlami sidemount jest, przynajmniej na początku, dość ciasna i trzeba się trochę uciurać żeby posunąć się dalej. Główna lina ma ok 475m, a maksymalna głębokość to ok 20m. O ile w Plurze prąd był bardzo słaby a wręcz zerowy, o tyle tu bez rąk daleko byśmy się nie posunęli, co dodatkowo uatrakcyjniało to nurkowanie, szczególnie w drodze powrotnej – w zasadzie nie trzeba było nawet machać płetwami, wystarczyło się puścić i sruuuu jesteśmy z powrotem u wejścia ;-)
Tu również rzeka pięknie wyrzeźbiła nurkową drogę, aż dech zapierało. Skały mienią się w świetle latarki a obecna w nich ruda żelaza dokłada rdzawe wzory. Bajka w czystej postaci i to co w nurkowaniu jaskiniowym, przynajmniej my, lubimy najbardziej. Dlatego też pozostawiliśmy Plurę na przyszły rok i wróciliśmy do Litjagi po raz drugi, bo naprawdę warto. Tym razem skorzystaliśmy z drugiego wejścia, w którym trzeba założyć primery line – co nie jest łatwe przy jeszcze silniejszym prądzie niż przy wejściu głównym, w zasadzie trochę brakuje rąk do poręczowania. Byłam dzielna i dałam radę – Jezus oczywiście poszedł na łatwiznę i wybrał trzymanie kamery, jak zwykle wystawiając mnie do brudnej roboty – dżentelmen! Zabawnie było też przy zdejmowaniu poręczówki w drodze powrotnej, znaczy pewnie zabawnie wyglądałoby to dla osoby postronnej, powiewałam jak flaga na wietrze uczepiona do kołowrotka, a każde zdjęcie liny ze skały powodowało mega szybkie przemieszczanie się do punktu jej kolejnego zaczepu – przyznam, że tak szybko jeszcze nigdy nie nawijałam liny na kołowrotek ;-) Prąd w jaskini ma jeszcze jedną zaletę – otóż walka z nim tak rozgrzewa, że tym razem temperatura wody jak dla mnie nie miała większego znaczenia i wyszłam po nurkowaniu mocno rozgrzana pomimo, że i tu było zaledwie 4oC.a widoczność była lepsza niż w Plurze ok. 18- 20m.
Obie jaskinie Plura i Litjaga są naprawdę piękne i w 100% warte odwiedzenia i zrobienia dodatkowego przystanku okolicy Koła Polarnego, na dokładkę w tej okolicy jest też dużo suchych jaskiń, które można odwiedzić. Dwie z nich najbardziej znane to Grønligrotta i Setergrotta będące części jednego systemu oczywiście też postanowiliśmy obejrzeć.
Grønligrotta to jedyna oświetlona jaskinia w Norwegii. Jaskinia ta, to sieć niezwykłych pasaży o przeróżnych formach i kształtach rzeźbionych przez wodę i lód przez prawie 700.000 lat. Grønligrotta jest jedną z największych z 200 jaskiń w rejonie Rana. Ma ponad 4200 metrów korytarzy, a utworzona jest głównie z łupków i marmuru. W jednym z pomieszczeń nazywanym Kaplica, znajduje się wielki jedyny w tym regionie i tej jaskini głaz granitowy. Teoria mówi, że 10.000 lat temu, pod koniec epoki lodowcowej, woda z topniejącego lodowca musiała przynieść ten głaz do Gornling.
Jaskinia jest czynna dla turystów tylko połowy czerwca do połowy września. W części udostępnionej dla zwiedzających robimy dość spokojny spacerek oświetlonymi korytarzami, wśród szumu płynącej wokół wody.
Inna jest Setergrotta, położona poniżej Grønligrotty. Tu zostajemy wyposażeni w kaski z latarkami, rękawiczki i kombinezony. Po krótkim spacerku przez las docieramy do sporego wejścia do jaskini, które powoli zwęża się i prawie na czworaka musimy przemieszczać się do kolejnej obszernej komnaty. Kolejne komnaty połączone są kolejnymi szerszymi lub węższymi korytarzami. Docieramy w końcu do podziemnej rzeki i korytarza, w który w okresie kiedy jest zalany wodą odbywają się nurkowania. Teraz możemy jedynie nacieszyć się biegnącą po powierzchni poręczówką. Ruszamy kawałek jej szlakiem i muszę przyznać, że jak dla nie nurkowanie w jaskiniach jest dużo fajniejsze jak poruszanie się po nich na sucho ;-) W jaskini tej jest też biegnący w czystym marmurze, piękny wąwóz, opadający wąską szczeliną do ponad 25m. Siadamy na chwilę na jego skraju. Ciekawostką jest, że właściciel jaskini ponoć umieszcza w niej sery aby dojrzewały, twierdząc że panują w niej doskonałe warunki a sery nabierają niesamowitego smaku, niestety nie mieliśmy okazji ich spróbować.
Obie jaskinie są warte odwiedzenia i każdemu kto będzie przejeżdżał w okolicy polecamy postój i odwiedzenie ich. Na pierwszą wystarczy ok 1h, na drugą niestety musimy zarezerwować już co najmniej 3h. Tanio też nie jest - ok 85 PLN za Gronligrotte i 160 PLN za Setergrotte – na ale to Norwegia, tam nic nie jest tanie ale to co stworzyła tam matka natura jest zazwyczaj piękne i warte zobaczenia!
Ostatnim punktem naszego pobytu w okolicy Koła Polarnego był lodowiec Svartisen – niestety niesamowicie szybko topniejąca bryła o przepięknym głęboko błękitnym odcieniu, choć w wielu przewodnikach opisywana jako „czarny lód”. Rzeczywiście obserwując go z oddali wydaje się jakby szarawy, brudny jednak z bliska kolor jest błękitny jak cudowna laguna, i trudno od niego oderwać oczy.
Lodowiec znajduje się na terenie Parku Narodowym Saltfjellet – Svartise i zajmuje powierzchnię 370 km2.
Jest to drugi co do wielkości norweski lodowiec o najwyższym punkcie 1594 m n.p.m., jest też najgłębiej osadzonym lodowcem w Europie. Dolina Vesterdalen dzieli lodowiec na dwie części: wschodnią i zachodnią. Jeszcze w 1905 r., Svartisen był potężną, zwartą bryłą o 25% większą od obecnej.
Żeby dotrzeć do lodowca udajemy się na 30 min rejs stateczkiem po jeziorze, którego woda ma kolor brudnego mleka, potem jeszcze tylko 3km po skałach o tak cudownej fakturze, że trudno od nich oderwać wzrok, z boku trasy podziwiamy niesamowity żywioł wody spadającej ze skał. Po 3km naszym oczom ukazuje się lodowiec, ruszamy więc w jego stronę, na trasie mijamy znaki ostrzegające przed niebezpieczeństwem, bryły lodu spadające od jeziora mogą wywołać potężną falę wiec pewnej granicy lepiej nie przekraczać. Jak kozice pokonujemy kolejne skalne przeszkody żeby stanąć oko w oko z wielkim błękitem, tak bardzo kontrastującym z otaczającymi go skałami i brunatno-mleczną wodą, która z niego wypływa.
Znajdujemy lodową grotę i nie zważając na ociekającą wszędzie wodę, brniemy do jej wnętrza, jesteśmy cali mokrzy ale widok jest nieziemski, otacza nas przepięknie błękitny lód. Warto było!
Nie mamy aż tyle czasu, ale po wcześniejszym umówieniu jest też możliwość odbycia wycieczki po lodowcu – tylko z przewodnikiem i za nie małą kwotę ok 450 PLN. Wycieczka trwa ok 7h.
Nam musi wystarczyć to co zobaczyliśmy i jedynie muśniecie lodu opuszkami palców, cóż trzeba szybko wracać na statek powrotny, a w nocy pakować się do domu.
Kończy się nasza wyprawa na Lofoty 2016, i pobyt na Kole Polarnym, teraz jeszcze tylko szybka podróż przez malownicze zakątki Szwecji (tuż przy granicy z Norwegią jest ona niesamowicie piękna szczególnie w porannych mgłach), wypatrywanie łosi, reniferów, lisów, i na koniec prom do Polski. Cóż żadna bajka nie trwa wiecznie, ale wrócimy tu znowu za rok, i na 100% nalofoty.pl wynajdzie kolejny nowy zakątek tej krainy, który odwiedzimy – już nawet mamy coś na oku i oczywiście każdego, kto ma ochotę się do nas przyłączyć serdecznie zapraszamy!
Agata Isajew „Gagatek”
Zdjęcia z archiwum www.nalofoty.pl
Adam Borkowski i Agata Isajew i Radek Słowiński
WARSZAWA-OCHOTA
wejście furtką od ul. Tarczyńskiej
Pola Vision Adam Borkowski
NIP: PL 118-082-76-28; Regon: 012333784;
Wpis do ewid.: 46132
nr rachunku (mBank)
10 1140 2004 0000 3502 3006 9194